Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

rano, obiad jadł w mieście, w domu nigdy nie potrzebował pić ani jeść... wracał późno... i zamykał się — gdy go się pytano, dla czego u niego po nocach bywało światło — odpowiadał, że się modlił długo.
Sławek dowiedział się, złotówkę dawszy stróżowi domu, iż próżno by biegał tu, chcąc się widzieć z czcigodnym Ritterem...
— Już to, Jaśnie Panie! łatwiéj się do namiestnika dostać, niż do niego, mówił stróż — już to — panie nie praktykowana rzecz, żeby tu kto dostukał się i dodzwonił. Jego bo i nigdy w domu niema...
Machnął ręką z jakimś wyrazem oznaczającym, że w tym przedmiocie rozprawiać dłużéj nie warto.
Młyński czekał na Sopoćkę we drzwiach kościoła po mszy rannéj — schwytał go na progu.
— Przepraszam pana za natręctwo moje, rzekł, miałbym parę słów do pomówienia.
— Bardzo chętnie — rzekł grzecznie Sopoćko.
— Jako opiekun panny Heleny, miałbym przynajmniéj wiedzieć prawo, co się z nią stało?
— Opiekun? spytał Sopoćko — o żadném na seryo opiekuństwie nie wiem, bo ja, jako wuj rodzony, sam jeden opiekunem jéj jestem.
— Wiadomo panu, że gdyś pan ani o umierającéj matce jéj, ani o niéj nie wiedział, ja miałem przyjemność być im użytecznym...