Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

derstw... krytyk bez sensu i napaści pełnych jadu... Ale był młodym i to policzkowanie ręką niewidomą, w ciemnościach, krew w nim burzyło — kipiał. Darł w kawałki i deptał te brudy, a zapomnieć o nich nie mógł.
Czasem słowo bolesne wpiło mu się w pierś i tkwiło w niéj długo, a rana po nim zostawała nie zgojoną... a trzeba było milczeć i nie dzielić się tą chłostą z nikim, bo któżby się z tego nie uśmiechnął obcy?... Z cudzéj boleści najserdeczniejsi przyjaciele po troszę tryumfują — a cóż? nie mówiłemże? nie przestrzegałem go? Wlazł? niech siedzi.
I przyjaciel odchodzi uszczęśliwiony, że ta strzała nie w nim utkwiła...
Współczucia w ludziach... trudno znaleźć — a litość to jałmużna upokarzająca. W dodatku u nas wszystko, co zakrawa na wyraz ogólnéj opinii, choć by było najnierozsądniejszém, przestrasza ludzi pospolitych tak, że rodzonego ojca dla bałamutnego strachu onego odstąpić gotowi. Nie raz téż i matki rodzonéj dlań się wyrzekli


W téj saméj restauracyi, w któréj powieść się nasza rozpoczynała, w bocznym pokoiku zachowanym dla ludzi lubiących spokój a mających szczególne względy w obec kelnera... siedział szlachcic ze wsi za stolikiem i trzymając w ręku nową gazetę, którą sobie podać ka-