Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

— Oby się nam dobrze działo!
— Kochajmy się! Pocałowali się ze łzami.
— To są zdrajcy ojczyzny — mówił po cichu Drabicki... nie zaręczam, żeby pomiędzy nimi nie było przekupionych przez Rosyę... tak! tak, a reszta! to kosmopolici! to... Bo proszę cię Młyński...
— Panicz... błazen! ozwał się Kanarek... ale ja mu tego płazem nie puszczę...
— Daj pokój... do czego by się to zdało, rzekł Drabicki... Temu nie mogę zaprzeczyć, żeśmy ciebie wszyscy poznali... że namacalnie chciał odmalować ciebie..
— Niema wątpliwości! Szczygielski!! dam ja mu szczygła... zobaczy...
— Ale nie rób awantury...
— Niech mi się wytłómaczy! wołał Kanarek... Cóż to on téż za bocian, żeby miał sobie wybierać... z nas... O! ja go nauczę.
— Kochany przyjacielu — przerwał Drabicki — przyznaję, masz słuszność się gniewać, bo to infamia! osobistość! zaczepka wyraźna... ale nie rób awantury! Kanarek wypił swój kieliszek, oczy mu się paliły.
— Już ja wiem, jak sobie począć, ty mnie nie ucz... Będą na potem ze szlachtą ostrożniejsi...
Nalał drugi i wychylił, nie pamiętając już o Drabickim, któremu téż o wino nie szło...
— A cała rzecz, dodał, że chcieliby was ze skóry