Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

Sławek nie wydawszy jęku, leżał bezprzytomny, nie było lekarza, Rotmistrz pobiegł po ratunek do miasta, a Samiel został przy rannym, którego twarz omdlenie powlokło bladością śmiertelną... Szlachcic nie czuł się obowiązanym przyjść mu w pomoc, gdyż i sam cierpiał mocno, rana była na pozór wcale nie groźna, ale głęboka i bolesna.
Krew buchała z boku biednego Sławka, a tamowano ją niezręcznie... dopóki lekarz, felczer i powóz nie przybył... O ranie nic powiedzieć jeszcze nie było można... a na słocie i wilgotnéj ziemi do operacyi brać się trudno... Lekarz szczęściem opatrując Młyńskiego, namacał kulę za skórą i niezwlekając rozciął ją... natychmiast, aby dobyć... Obandażowano na prędce, i nosze chwycone z bliskiego szpitalu posłużyły lepiéj od powozu do przetransportowania chorego.
Smutnie powlekli się przyjaciele za Sławkiem, który niekiedy tracił, to znów odzyskiwał przytomność, ale milczał i nie skarzył się... Ranek już ożywiał miasto i ruch w ulicach był wielki, gdy bocznemi zaułkami, wnoszono Sławka na dziedziniec jego dworku... W tym pochodzie jakby pogrzebowym, było coś nad wyraz smutnego... Uliczką szła hr. Wartska z Jadzią i postrzegły zdaleka Samiela idącego przy noszach... nie mogły zrazu zrozumieć, co by to było, nagle Jadzia jakby jasnowidzeniem jakiém rażona, rzuciła się naprzód, ode-