Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

Redaktor wzrokiem rzucił na twarz młodzieńca i zamilkł — strzał był chybiony. — Rozmowa tak dobrze jak wyczerpaną się zdawała na pierwszy raz... pierwsza téż godzina wybiła nareszcie i pod wodzą oberkelnera wystąpiła wazka z zupą, jedna z najpierwszych na stół przed podkomorzyca.
Świętosław przybyciem jéj był zakłopotany.
— Gdybyś pan dobrodziéj pozwolił prosić się na skromny ze mną obiadek? zapytał nieśmiało — byłbym bardzo szczęśliwy...
— Ale najmiléj by mi było przedłużyć rozmowę tak... przyjemną, odparł dziennikarz — tylko to nieszczęście, że czekam tu, jak mówiłem, na pana Izydora, — bom go tu musiał zaprosić... aby raz go złapać. — Muszę go nakarmić, bo pił pewnie poddostatkiem... a nie wiem, czy co prócz wina od dwóch dni miał w ustach... i ztąd poprowadzę go do domu, aby napisał artykuł, który on tylko napisać mi potrafi. — Złote pióro!
— No — jeśli przyjdzie, miło mi będzie zbliżyć się do niego... zostawim miejsce, odpowiedział Młyński.
— A! nie! nie! lękam się... jako reprezentant dziennikarstwa złe na panu zrobi wrażenie... cynik... paple umyślnie dla fanfaronady niedorzeczności... ma upodobanie naigrawać się ze wszystkiego, począwszy od siebie... i mnie.
— A! to nas tylko zabawi!