Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

gdyby kto nam pomógł do tego, musiałby się zaprzeć i zwalić winę na was... a...
— Jakto? zawołała Lena... można by uciec? ztąd? O! aniele mój! zbawco! gdybym za furtą być mogła, niechby się na mnie zwaliło, co chciało! niechby powiedziano, co się podoba!! a! być tylko za drzwiami... a zresztą...
— No! cichoż! — dodała Stachowa, a jeśli ja stracę robotę w klasztorze...
Lena zamilkła.
— Ja z tego żyję, a dzieci mam dwójko... a żebyś téż zobaczyła te aniołeczki... o Jezusie słodki, jakie to kochane... a jak one będą głodem mrzeć?
Lena nic odpowiedzieć nie umiała, a Stachowa się zamyślała wciąż i brała w boki i chodziła.
— No! cóż! cóż! dziéj się wola Boża! ino tak zróbcie, jak ja wam powiem? Weźmijcie chustkę oto tę, okryjcie się nią, het i z twarzą... weźmijcie kosz mój na plecy i idzcie prosto do furty... furtyjanka wam nie pytając otworzy... powiedźcie, niech będzie pochwalony...
— A wy?
— No! ja! wy mnie w swojéj izbie na klucz zamknijcie... i zostawcie klucz w zamku... Ja siądę i zdrzemnę się... Cóżem ja winna, że wy ze snu mego korzystając, zabraliście chustkę i kosz... W pół godziny po