Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

doktorze, ażeby Jadzia zbyt sobie nie pozwalała... Matka widziała z wielką pociechą, że córka znajdowała się bardzo przyzwoicie, umiarkowanie i nie rzadko popisywała się z sympatyą dla biednego rannego.
Nazajutrz konie już były zaprzężone i hrabina kładla rękawiczki, gdy powolnym krokiem wszedł z posępną twarzą przyjaciel Samiel... Była to jakoś nie jego godzina. Wartska domyśliła się, że przybywał, nie bez powodu. Spojrzała mu w oczy, przeczytała coś w nich i cicho zapytała — Il y a du nouveau?
Samiel głową potwierdził.
— Moja Jadziuniu, przynieś mi téż flaszeczkę z wodką kolońską... tę... wiesz...
Hrabina umyślnie jéj zażądała, choć miała w kieszeni, aby Jadzia dłużéj szukać jéj mogła.
— Czy chory ma się gorzej?
Nie rzekł Samiel — lepiéj, ale.
— Ale co...
— Ale... zawahał się...
— No, mówże pan? zaciekawiona spytała hrabina,
— Ta... niby siostra przybrana, Lena, wczoraj nocą wykradła się z klasztoru, dowiedziawszy o wypadku, wpadła do dworku i żadna siła ludzka jéj z tamtąd wygnać, wyciągnąć nie może — Kanonik w rozpaczy...
Hrabina padła na krzesło...
— Przyznam się, dodał Samiel, że miałem sobie