Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

— Nie tykać! powtórzył Drabicki — chcecie? dla was to uczynić mogę... mogę się powstrzymać od aluzyi.
Czuł, że schwycił poniekąd i związał już Sopoćkę.
— Bardzo dobrze — dodał, ale panie dobrodzieju, w zamian przemówcie téż między swoimi za abonamentem... niech przecie po waszych domach pokaże się moja gazeta... Wypychacie ją zewsząd... wszędzie u was Czas, Czas... przecie my nie gorsi nic od niego... a bulle drukujemy... i będziemy drukowali choćby po łacinie.
— Zrobi się, zrobi się, co tylko będzie można, rzekł, kłaniając się Sopoćko.
— Rachuję na wpływ pański i znam jego ważność, jakby mi już parę set abonentów przybyło! odezwał się Drabicki — co chcecie! czasy ciężkie, redakcya kosztowna... ja goły... i gdyby nie dla... ojczyzny...
Posłyszawszy ten wyraz Sopoćko, już chciał uchodzić, przeląkł się, miał poniekąd słuszność. Wiedział on z doświadczenia, ile nim się rzeczy pokrywało i pokrywa, jak go niegodnie nadużyto i nadużywają. Przytem między osobami, w których kole żył Sopoćko... nigdy nie wymawiano imienia tego, stósując go wyłącznie do niebieskiéj tylko ojczyzny...
Zaczął się więc żegnać. Drabicki rozczulony chwycił go za rękę, aby zapieczętować pacta conventa.
— A więc stanęło na tém, ozwał się, że ja nie