Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/273

Ta strona została skorygowana.

Dwie kobiety zmierzyły się oczyma, ale — co tak rzadko się trafia — nie było w tém wejrzeniu nienawiści, niechęci, zazdrości, żalu, była ciekawość i jakieś współczucie... Jadzia szepnęła cicho.
— Nie lękaj się mnie... dwie siostry jego jesteśmy... chodź!
Tamtéj łzy się z oczów rzuciły, wzięła rękę Jadzi i całować ją zaczęła i płakać... Kanonik, który na to z drugiego pokoju patrzał, oparty na poręczach fotelu... oczom własnym nie wierzył. Trzeba przyznać, że Jadzia w téj chwili podobną była do tych aniołów w raju Fra Angelico, które dusze do niebios prowadzą... Spokojna, silna, uśmiechnięta ze łzami, zwróciła z progu Lenę zmięszaną, która cicho stanęła u łoża Sławka. Chory otworzył oczy, patrzał na nie obie i Jadzi rękę pocałował.
— Tyś świętą! zawołał — tyś dobra, jak anioł, ty jedna zrozumiesz tę siostrę... tę sierotę... któréj drudzy zabraniają być wdzięczną, być dobrą, jak ona jest...
I wysilony padł na poduszkę, ściskając jéj rękę.
— Sławku! ja wiem tę całą historją... i przyszłam tu... dodała Jadzia, zbierając się na siłę, — przyszłam téj dobréj siostrzyczce podziękować... uścisnąć...
Lena podniosła głowę i ręce...
— Niech Bóg ci zapłaci twoją wiarę we mnie, twój dobry uczynek... twoją odwagę... twe serce... zawołała,