Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

— A! rzekł Samiel, jeźli sobie tego życzysz, jestem z nim dobrze — pójdę do niego i pomówię.
Postanowił nie wydawać się z tém, że wiedział o spadku.
— Byłbyś pan tak grzecznym? spytała Helena.
— O! najchętniéj! ale no cóż pani teatr...
— Na co? czuję się powołaną do teatru a nic innego, lepszego na świecie do czynienia nie mam... Memu bratu dziś mogę być potrzebną sługą, jutro stanę się ciężarem, a nikomu nim być nie chcę...
— Więc upoważniasz mnie pani? spytał Samiel. Wierz mi, masz we mnie szczerego, dobrego przyjaciela...
— Wierzę i jestem wdzięczna — prosto odpowiedziała Lena.
— Dodam, rzekł Samiel, że jakkolwiek postanowienie jéj może mi osobiście do smaku nie przypada... ale dobrze pani czynisz, chcąc zostać niezależną... bo...
Tu urwał tajemniczo.
— Bo co? spytała Lena — co?
— Bo... to ciężko powiedzieć, odezwał się Samiel, niby wzdychając... Sławek jest poczciwy chłopak... ale.
— O! nic na Sławka! nic mi pan nie mów przeciw niemu.
— Nie miałem na myśli przeciw niemu mówić ale o nim, powoli dokończył Samiel. Sławek poczciwy, dobry, serdeczny... ale... czy się pani nie łudzisz?