Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

— Czém? spytała Lena.
— Czy pani nie nadto rachujesz na serce, które... które... może już dawno należeć do innéj??
— Ja się nie łudzę niczém, nie spodziewam niczego, kocham go jak brata... a nie wyglądam za to ani wzajemności, ani na tém buduję projektów.
— Jak brata? podchwycił Samiel, więc serce pani może jeszcze uderzyć dla... przyszłości?
— Lena się zarumieniła.
— O! nie! nie, rzekła... ja nie żądam od przyszłości prócz, żeby mi wiary w mój ideał nie odebrała.
— A jeśli ideał... ożeni się? spytał uśmiechając się Samiel.
— Będę go kochać razem z jego żoną — odpowiedziała Lena.
— I możesz téż pani kiedyś.
— Ale dajże mi pan pokój? Czy widziałeś kiedy stare, z wypłakanemi oczyma artystki, którym bielidło zjadło płeć, ruż wydarł rumieniec, łzy zgasiły wejrzenie... wychodzące za mąż inaczéj, jak w trzecim akcie komedyi?
— No... ale, wszystko się trafia.
— Trafia się tym, które się lękają pozostać same na świecie, które przerażała samotność... którym się chce niewoli dla odmiany... Ja... chcę zostać swobodną.
— A jeśli serce przemówi?