Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/296

Ta strona została skorygowana.

długiém niespotkaniu się z tém dziecięciem swém, gdy je ujrzał... nie poznał go... Ton, barwa, styl — wszystko było zmienione... na łzy mu się prawie zebrało... ale sił do przedsięwzięcia reformy nie czuł w sobie...
Chciał dziennik oddać w ręce silniejsze, nikt podjąć się go nie chciał.
Najzdolniejszy z tych panów odpowiedział grubijańsko nieco, że woli uszyć nowe buty, niżeli w starych dziury łatać.
Wlokło się więc tak smutnie, twardo daléj... dokąd? nikt dobrze nie wiedział.
Drabicki jeden przewidywał, że to się już rychło skończy i siedział cicho, nawet się już na konającego nie porywając.
Miał on ten system, że o przeciwniku, jeśli nie był zmuszonym, nie wspominał nigdy, aby mu reklamy nie robić. Ogłoszenia nawet do inseratów za pieniądze nie przyjmował, cytat się wyrzekał, polemiki unikał obchodził... ignorował i z wielką umiejętnością zabijał milczeniem.
La conspiration du silence, jest zaprawdę sztuką wielką! i zabójczą... Człowiek tak mądry jak Redaktor, nie mógł na sile jéj się nie poznać.
Szło mu szczęśliwie bardzo...
Jednego poranka wszakże, gdy właśnie uznał własciwém przerwać to milczenie głuche gwałtownym ar-