Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

— Życzę więc, nie rozgłaszaj, zlituj się, że dajesz literatom obiady... zmęczą cię, a ja bym rad sam jak najwięcéj z tego szczęśliwego usposobienia korzystać.
Świętosław uśmiechał się, bo cóż odpowiadać było.
Drabicki mrugnął na Izydora.
— Ja, bo posądzam podkomorzyca, że musi mieć sam żyłkę do literatury i dziennikarstwa.
— A jemu to na co?... odparł literat... mając wioskę? po kiegoż licho, jak mówią Rusini, miałby zdrową głowę kłaść pod ewanjelią... dla nas gołych to karyera... ale dla niego...
— Żartujesz — przerwał Drabicki.
— Nie żartuję — dziennikarstwo dziś dla uczciwych ludzi nie jest jeszcze dostępne...
— A my?
— Alboż my jesteśmy ludzie uczciwi? dokończył Izydor... My? ty masz ambicyą, a ja kieszeń i żołądek do naładowania.
— Cynik! cynik! począł się śmiać Drabicki.
— Widzisz! mówił nieprzegadany literat, który za obiad chciał zapłacić językiem... nie wprowadzaj mnie na ten draźliwy przedmiot, nie umiem się przyzwoicie zachować, gdy mi kto na ten mój nagniotek nastąpi... Młodzieńcowi zaś temu — nie życzę, nie życzyłbym i nigdy życzyć nie będę w szeregi kominiarzy...
Młyński się uśmiechnął.