Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

wiąc co innego, a w każdym budząc miłość własną ku obronie...
— Nie jeszcze podobnego w naszém dziennikarstwie się nie ukazało... kraj zmięszany z błotem, zuchwalstwo młokosa godne kary... wysmagać go potrzeba... Moskale to przedrukują, ja ręczę...
Na różne tony śpiewał tę piosenkę, a trzeba przyznać, że i bez niéj oburzenie było powszechne...
— Co on sobie myśli? wołano... on nas wszystkich ma za głupców lub łajdaków... o! to tak przejść nie może bezkarnie.
Dotknięci słusznemi wyrzutami dawni współuczestnicy w założeniu dziennika hurmem przeszli do przeciwnego obozu. Już z południa Drabicki widzące, iż rzeczy dlań idą nader pomyślnie, szepnął, ażeby się zgromadzić dla narady w górnéj salce nad restauracyą.
Wezwanie to z ust do ust sobie podawano, interesowani, ciekawi, nieprzyjaźni, obrażeni, wszyscy na naznaczoną postanowili się stawić godzinę. Drabicki podpoił Izydora, oświadczył mu, iż zwiększa miesięczną jego pensyą, i wziął go z sobą, polecając mu, aby gorąco przemawiał nie w sprawie redakcji, która tego nie potrzebowała, ale w obronie kraju...
Salon nad restauracyą przedstawiał już na pół godziny przed otwarciem posiedzenia fizyognomią nader