Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

Drabicki pilnował, aby panowie szlachta nie ostygli — chodził od jednych do drugich, rzucając im kwestye propinacyi, składek, ofiar, podatków dobrowolnych, jako grożące niechybnie, jeśliby szlachta nie stanęła w obronie praw swoich. Sławka malował jako radykalistę, który ich odrzeć usiłował i zbłaźnić. Szlachcie zaręczał, że wszystko to, dąży do zguby jéj, na korzyść krańcowéj demokracji; mieszczanom, że to jest wymierzeném przeciwko nim, szczególniéj zaś w duchu feodalno-szlacheckim księżom, że to jest zamach na wiarę; liberalnym, iż w tém wszystkiém za skórą fanatyzm i pietyzm się kryje. Nie dziwić się temu, że on jeden mówił tak różnemi językami (gdyż nie samego Ducha św. darem jest języków wielość, bywa ona figlem szatana) — ale dziwném w istocie było, że wszyscy mu wierzyli. Zgromadzenie było wrzawliwe, oburzenie wzrastające coraz, i stante pede po redakcyi manifestu, jako znak czynéj adhezyi, złożyli wszyscy abonament na Gazetę Drabickiego...


Podkomorzyc nie znalazł i jednego człowieka, który by go śmiał bronić...
Pomiędzy czynnymi członkami zgromadzenia znajdował się poczciwy przyjaciel Sławka, pan Samiel. Nie zabierał on głosu, bo nie miał zwyczaju przemawiać publicznie, słuchał, co mu mówiono, ramionami ruszał, głową