Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/310

Ta strona została skorygowana.

od losu, postanowił wnijść i zobaczyć się z nią — w nadziei, że jakąś wskazówkę pochwycić może.
Hrabinę zastał samą w saloniku smutną i — tak mu się zdawało, ze świeżemi śladami łez na oczach... Był to znak dobry dla niego, kto płacze, ten się łatwo wywnętrza. Neleżało tylko zgrabnie nić od repetyera pochwycić, aby wybił godzinę...
Samiel siadł wzdychając i począł rozmowę o Sławku, pełną razem współczucia i nieukontentowania z jego postępowania w ogóle. — Hrabina słuchała uważnie.
— Pan jesteś jego przyjacielem, rzekła, powinien byś nań wpłynąć, ażeby coś postanowił i nie gubił się tém postępowaniem bez celu... bez idei... temi stósunkami dziwnemi...
Pomilczała chwilę.
— Czy pan myślisz? zapytała po chwili, że on się w niéj kocha?
— Nie łudzę — odparł Samiel, wzdychając... prędzéj bym go o inne potajemne przywiązanie podejrzywał.
Spojrzał znacząco na Hrabinę.
— Mówmy otwarcie — przerwała p. Wartska, sądzę, że mogę na pana jak na przyjaciela rachować... Trzeba by go odwieść od téj kobiety... Nie przeczę jéj zacności, jéj dobroci... ale... Sławek do innego świata należy... zresztą...... Zawahała się nieco...
— Ja bym z chęcią za niego Jadzię wydała —