Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

— O Jadzi? podchwycił podkomorzyc — o Jadzi? dla czegóż mnie pytasz o nią?
— Dla tego, że świat mówi i sądzi bardzo różnie. Jedni cię mają za pretendenta, do ręki hrabianki, drudzy za kochanka Leny, obu im szkodzisz, obu jesteś zawadą do przyszłości, a przecie z obiema się ożenić nie możesz.
— Z obiema? nie — rzekł powoli Sławek — ale mogę nie ożenić się — z żadną.
— Jakto? żartujesz chyba? zdziwiony zawołał Samiel.
— Spojrzyj na mnie, rzekł Sławek powoli — posłuchaj mojego kaszlu, przesiedź przy mnie noc jednę, a powiesz dopiero, czy o miłości, o ożenieniu myśleć, marzyć mogę. Byłbym niepoczciwym... Mam dosyć siły, by ostatek jéj dać na posługę idei, nie mam nadto, abym miał ją na własne obracać szczęście. Tajemnica mojego serca zostanie może dla mnie samego — tajemnicą... ale nie nie zmusi, abym uczciwości méj skłamał czynem...
— Ale... Jadzia... Jadzia cię kocha! zawołał Samiel powolniéj.
— Kto ci to powiedział? odparł Sławek. Czytałeś w jéj sercu, jak w mojém... po ciemku... możeś nie to wyczytał, co w niém jest... Gdyby nawet tak było... to miłość — marzenie, które ze łzami wypłynie... na cóż