Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/315

Ta strona została skorygowana.

je ściągać na ziemię, żeby po sobie zostawiło ranę i blizny. Daj mi pokój...
— A Lena? spytał Samiel.
— Lena jest moją siostrą przybraną... rzekł sucho podkomorzyc.
Przyjaciel ruszył ramionami.
— Zresztą, dodał Sławek spokojnie, ja nie długo wam i im zawadzać będę. Nie jestem poetą kaszlącym dla tego, aby sobie nadać suchotniczą barwę, mającą się zlać na wydany tomik poezyi — ale kaszlę i pluję krwią, niestety! mimo chęci najszczerszéj wyzdrowienia. Jestem, nie należy się łudzić, chodzącym trupem, ty byś chciał, bym jak widmo podał rękę młodości życia, i pociągnął je z sobą w grób...
— Mówisz o tém tak spokojnie... i symptom wiedzy przeciwi się saméj chorobie. Suchotnicy są zawsze pełni nadziei...
— A ja — pełen jestem rozpaczy... zwolna odparł Sławek.. Nie — złego użyłem wyrazu — rezygnacyi. Nic nie pomoże targać się przeciw nieubłaganemu wyrokowi, tylko zwierzę krzyczy konając, mężczyzna umiera w pełni mocy nad duchem własnym. Takim ja chcę umrzeć... na wyłomie, przy pracy, otoczony uśmiechami... przyjaźnią i nieulękły...
— Dziwny z ciebie człowiek — odezwał się Samiel, któremu wymykała się ofiara — a co gorzéj tajemnica