Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/318

Ta strona została skorygowana.

— Pan mi naprzód powiedz, po co ci ta wiadomość? odrzekł doktór, zażywając tabaki...
— Ale są interesa... moralne, materyalne — które należą do jego przyjaciół?
— A! zawołał Barbiszewski... pan się liczysz i ludzie pana liczą, ale poczciwy Sławek, czy go téż rachuje?
Przybyły ramionami dźwignął.
— Proszę o to w imię krewnych?
— Jakich?
— Hrabinéj Wartskiéj.
— Słuchaj że — odparł doktor — podkomorzyc żyć nie będzie, to nie ulega kwestyi... on sam o tém wie i stósownie do tego się urządza... mężniejszego umysłu człowieka nie widziałem nigdy... Nie trujcie mu ostatnich dni głupiemi interesami, dodał doktor — zostawcie go w pokoju... nie mówcie o tém, nie pokazujcie mu twarzy katafalkowych... nie gryźcie go waszém politowaniem, bo on go nie potrzebuje. Drabicki może się pochwalić, że doskonale celował, strzelił i trafił. Samiel zamilkł.
— Suchoty rozwinięte są w takich warunkach, wieku, budowy, świeżego wypadku, który sił pozbawił, iż cud żaden ocalić go nie może. Dni jego policzone... I długoż to potrwać może? zapytał Samiel
— Czy chcesz się przygotować do mowy pogrzebowéj! rzekł doktor... no! to ci tylko powiem, nie trać