Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

w tych sferach blasku i pogody, dokąd z piekieł nie do chodzi zgrzyt zębów, kajdan brzęki i plusk ludzkiéj błota kałuży...
Sławek głowę spuścił.
— Co ci jest? czule spytała Lena.
— Nic... marzę, jak widzisz... odparł Sławek.
— Ale smutnie...
— Bo ja wesołym być nawet, gdy szczęśliwy jejestem... nie umiem...
Zamilkł, podali sobie ręce... Lena zbliżyła ukradkiem usta do białéj jego dłoni... nie cofnął jéj — postrzegła dopiero po ostygnięciu, że — omdlał...
Na krzyk przelękłéj kobiety — nadbiegł z drugiego pokoju tylko co przybyły Kanonik, posłano po Barbiszewskiege... odtrzeźwiono Młyńskiego, który z przestrachem otworzył oczy, i zobaczywszy Lenę, ręce ku niéj wyciągnął... Chustka, którą usta miał zatulone, pełną była krwi...
Doktór nakazał spoczynek... ale sercu i duszy, któż spocząć potrafi nakazać słowem... Sławek się położył... a miasto pokoju przyszła gorączka.


Nazajutrz... około południa pan Samiel nieco wzruszony stawił się w salonie hrabinéj, Jadzia w drugim pokoju czytała książkę, rozmowa więc musiała toczyć się z razu o rzeczach obojętnych.