Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/323

Ta strona została skorygowana.

Dopiero gdy szelest sukni oznajmił, że wedle zwyczaju swego, wyszła, unikając spotkania z Samielem... mogła go spytać hrabina, co przynosił.
— Moja twarz mogłaby pani odpowiedzieć, rzekł cicho... kochałem Sławka... a...
— Cóż się stało?
— Dotąd nic, ale mu grozi nieodwołalnie — śmierć!
Wartska załamała ręce — to nie może być! zawołała.
— Wczoraj przy mnie... krew mu się rzuciła, on się z tém tai, ale doktór wyznał mi, gdym go nacisnął, że dni jego policzone.
Biedna kobieta płakać zaczęła... chodziła po pokoju, myśląc... rozmowa stawała się niepodobieństwem, bo jak rozmawiać ze łzami? Samiel wyszedł. Usiłując moc wyrobić w sobie Wartska otarła powieki, poszła do zwierciadła... obmyła twarz... i z książką, któréj czytać nie mogła, oczekiwała na córkę...
Nie będziemy powtarzać sceny, między matką a dziecięciem, w któréj miłość macierzyńska, pragnąca je uchronić od cierpienia, zwyciężyła. Mimo oporu i próśb Jadzi, skłoniła ją hrabina do podróży za granicę, a znalazła podwód do przyspieszenia jéj. Biedne dziewczę zmięszane, milczące, wymodliło tylko, że Sławka pożegnać pojadą...
Było to w parę dni po ostatniém omdleniu. Sławek