Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

wszy opuszczam, tęskno mi bardzo! bardzo... ale powtarzam z Byronem...

Jedźmy — nikt nie woła...

— Jakto, nikt? spytał Sławek — przecież ja wołać będę?
— Ty? mnie? rozśmiała się smutnie, to dopiero chyba, gdy daleko odjadę? na cóż ja — tobie.
— Na co? żebym patrzył na ciebie i cieszył się jak ty różą rozkwitłą...
— Tylko że ja nie jestem różą... ale rozrosłą pokrzywą... która piecze i niezgrabnie siedzi w kątku pod płotem... rzekła Jadzia... Zostawiam ci drugą, lepszą siostrę, która pewnie lepiéj cię zrozumiała, a tyś ją lepiéj niż mnie ukochał...
— Sławek pobladł nieco.
— Jadziu, rzekł, równo kochałem was obie, nie bądź zazdrosną... tylko każdą z was inaczéj.
— A mnie — jak? spytała Jadzia...
— Powiedz sobie, żem cię tak kochał, jak chciałaś być kochaną... a powiesz prawdę.
— O! nie!
— O tak...
Jadzi łzy w oczach błysły...
— A ją jak? dodała ciszéj.
— Tak, jak ty byś ją kochała, gdybyś znać bliżéj ją mogła...