Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/327

Ta strona została skorygowana.

Sławek wydał się jéj niezrozumiałym...
— Pamiętajże, gazetę spal a sam do Włoch przyjeżdzaj.. czekać cię będę — rzekła Jadzia w progu... i znikła... Milczące obie kobiety poszły do powozu przeprowadzone przez Kanonika...
Staruszek wróciwszy, zastał dawnego ucznia w oknie patrzącego załzawionemi oczyma na odchodzący powóz.. Jadzia powiewała białą chustką i śmiała mu się prawie wesoło... Słowa jego przedostatnie brzmiały w jéj sercu... czuła się kochaną... była pewną, że Bóg opiekuje się miłością jak kwiatkami... i ufała, że Sławek do niéj przyjedzie, lub ona do niego powróci.


Wieczór był letni, a że się z miasta ludzie wynieśli na przechadzki dalsze, — cicho było i pusto i pompejańsko na małych zwłaszcza uliczkach. Sławek blady siedział w oknie, wychodzącym na ogródek, zmęczony, bo przez cały dzień pisał gorączkowo, jak gdyby myśli ostatek chciał z siebie wylać, nim słabość nawet myśl mu wydrze... naprzeciwko niego z brewiarzem na kolanach, smutny Kanonik wpatrując się w twarz ukochanego dziecka, łykał łzy... bo — łudzić się było niepodobna, lampa ta dogorywała. Sławek codzień był gorzéj. A choć nigdy nie mówił o tém, choć się do otaczających uśmiechał, z przypadkowych wyrazów, z samego postępowania