Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/328

Ta strona została skorygowana.

znać było, że o losie swym wiedział i że się wyrzekł nadziei.
— A! mój ojcze — rzekł, wzdychając do Kanonika po długiéj przerwie w rozmowie, bądź co bądź... smutno tak świat opuszczać podciętemu kosą, nie dokwitnąwszy, nie rozwinąwszy się, niedokończonemu sercu, niedojrzałemu... nie wypowiedziawszy, co jest na dnie... a co najgorzéj, nie dopełniwszy obowiązków...
— Mój drogi panie Świętosławie, odparł ksiądz — nie lubię tęsknych myśli w człowieku, bo to zawsze samolubstwo... Jeżeli żal siebie to już prosty egoizm, jeśli żal świata to gorzéj, bo niewiara w opatrzność. Szczera i chrześcijańska dusza patrzy na świat — jako na dzieło twórcy, w którém wszystko dla nas niedocieczone — konieczne i potrzebne.
— A! dziecię moje? cóż my rozumiemy z tego porządku przerażającego wszechświata? czy pojęta dla nas potrzeba boleści? czy zrozumiałe męczeństwa powszednie... i te wśród kół zębatych życia gruchotane w dzień ofiary, które nam niewinnemi się zdają? Wierzaj mi, gdybyśmy nie widzieli przed sobą innego życia i nieśmiertelności... świat byłby dla nas urągowiskiem...
— Tak — mój ojcze... ale trudno nie zapłakać, gdy boli? rzekł Sławek, weź dolę moją i połóż ją przed sobą i powiedz mi — nie smutnaż to dola?
— O! nie mój Sławku poczciwy, odparł wzruszony