Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/329

Ta strona została skorygowana.

starzec, dla ludzi, quorum Deus venter est, dla ludzi, którym trzeba zostawić milion po sobie i ofiar pół miliona, aby się im życie nazywało skończoném — dla tych ludzi... ty i twoja egzystencya do dziś dnia niezrozumiała, biedna dla nas... ona piękna i pełna. Miałeś młodość czystą i świętą pod bokiem zacnéj macierzy, wyszedłeś w świat z duszą poczciwą, z chęcią dobrą, z czcią prawdy... walczyłeś i pracowałeś dla niéj — czegóż ci brak...
— Szczęścia... szepnął Sławek.
— Dziecko moje... tak! po ludzku ci szczęścia brak było — odrzekł kapłan — ale po Bożemu je miałeś. Czy ty wiesz, co zostają za męty i fusy w człowieku po tym napoju, który się szczęściem nazywa? Na dnie twojéj duszy ich niema... Szczęście! tak to ziemski napój co odurza... i zabija, co przykuwa.. i zbydlęca...
Sławku mój... mówmy o czém inném.
— O czém? zapytał Młyński — o czém chcesz? Niemogę się oprzeć jakiemuś smutkowi. Tęskna jest dusza moja... jakby przeczuciem mimowolném...
— Wieczorem westchnij do Boga, pomyśl o braciach twych ze krwi i ducha, błądzących bez przytułku, łaknących bez pokarmu, strapionych bez pociechy... a nie będziesz na los swój narzekał...
— Masz słuszność mój ojcze — odparł, mężniejąc