Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/335

Ta strona została skorygowana.

— Moriturus te salutat! rzekł w myśli — a głośno... Dobranoc Lenie...
Nazajutrz rano w domu chodzono na palcach... Sławek spał.. ale spał tak długo, tak niezwyczajnie cicho... nie kaszląc... spokojnie, iż strwożony Kanonik, który od godziny czekał na przebudzenie, siedząc w krześle.. wreście na palcach wszedł do sypialni.
Sławek z uśmiechem na ustach, leżał piękny, jak aniół, uśpiony na poduszce, zbroczony krwią... w ręku miał pomięty i poszarpany papier... Nie było to omdlenie, ale — śmierć...
Otwarto okiennice, zbiegli się słudzy, wszyscy poklękli przy łożu i płakali.. Sławek spał... a dusza jego, uleciała w niebiosa... Kanonik wyjął mu z zaciśniętéj dłoni zmięty papier...
Był to w liście bezimiennym, przesłany mu niepoczciwy, plugawy artykuł gazety... który go dobił.


Drabicki siedział w fotelu oszarpanym i oplamionym atramentem, gdy Izydor wpadł z brwią zasępioną.
— No — powinieneś być rad.
— Z czego?
— Podkomorzyc nie żyje...
— A! a!.. mniejsza oto! odezwał się, nieco bledniejąc Drabicki.
— I wiesz, jak umarł?