Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

szczonéj. — Wam tylko wolno niewidzieć tego, co was otacza, ludzi wyzwierzonych na was, tłumów czatujących na młodość, na niedoświadczenie, rozbójników, którzy cię czekają za węgłami z uśmiechem i pałkami, dołów pokopanych na twéj drodze... zdrad... kłamstw i kuglarstw, na które cię brać będą. Tak! tobie tego widzieć nie wolno i to stanowi siłę twoję, szczęście twoje... ale ja, com za sobą dawno zostawił zrzucone w rynsztok białe młodości méj szaty, com już, łez niemając, krwią opłakał wiosenne dni, ja, com miał raz poraz pijane piersi, czaszkę, połamane ręce, które pracowały, nogi, co wiodły naprzód, ja, który dogorywam na kupie śmieci... ja spojrzawszy na was, pierwszy raz po wielu latach uczułem litość i współczucie.
Jestem stary głupiec, nieprawdaż?
Powiecie mi. Cóż z tego, że was to wszystko spotkało, maż i mnie koniecznie czekać ten los nieszczęśliwy??
Tak jest, niestety! tak! panie Świętosławie.. Nie wszystkich to spotyka, to pewno, ale ciebie nie minie.
Skrzywisz się, że ci stary grat na progu życia taką przepowiednią serce przebija — ale... nie umiem się wstrzymać.. Widzę cię bezstronnym, pełnym zapału i wiary, z uśmiechem występującym przeciw światu, który nie ma litości, który szydzi z prostodusznych.. i zabija takich, jak ty... bo mu z nich pieczeń smakuje.