Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

— Jeźli to los nieuchronny — przerwał spokojnie Młyński — cóż pomoże wasza przestroga — musi się on spełnić! ale nie mniéj — zawołał wyciągając doń ręce obie — przyjm moje serdeczną podziękę.. wzruszyłeś mnie..
— Obym cię przestraszyć potrafił — ponuro odezwał się Izydor. Patrz na mnie, łachmany sukni... to nic.. ale we środku łachmany serca, uczuć — myśli.. kalectwo moralne.. niewiara, wystygnienie.. i szyderstwo... wyglądam tam w środku jak mogiła plugastwa, na któréj djabeł siedzi i gra w piszczel nieboszczyka marsz żałobny...
— Panie Izydorze, poufaléj odezwał się Młyński, nie obmawiaj siebie.. kto mógł rozczulić się młodością i poczuć dla niéj tę rewerencyą, którą ojcowie nasi zalecali.. ten jeszcze nie jest tak występnym.
— Ale u kaduka! przerwał Izydor powtarzając uderzenie w stół pięścią — tu nie chodzi o mnie! tu idzie o ciebie..
Młyński spojrzał nań przyjacielsko..
— Cóż mi grozi?
— Wszystko — zawołał stary — ja ci grożę tą piosenką ironii żywota. Drabicki, stary aktor, szalbierz... grozi ci to, co zobaczysz w rogu ulicy, co posłyszysz, przechodząc, co ci szepnie do ucha kobieta... własne serce... wiatr... albo ja wiem! Widzę cię kwiatem, prze-