Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

glądał na łagodnego, czerstwego staruszka... którego by o zbytek energii posądzić trudno.
Żył tylko ze szlachtą.
Z tego obrazka łatwo się domyśleć, że on i Drabicki, który z obowiązku musiał być katolikiem umiarkowanym, liberalnym... niewyraźnym i nieco fantastycznym, — nie mogli być z sobą w stósunkach przyjaźni i zażyłości. Sopoćko od Redaktora uciekał, jak od zapowietrzonego. Kłaniał mu się ledwie z daleka; Drabicki, który w spółecznych stósunkach był eklektykiem, nie unikał go... Ale oba instynktowo czuli się nieprzyjaciołmi, choć się nie wyzywali.
Zdziwił się pewnie pan Sopoćko, gdy przechodząc mimo restauracyi, nie tylko ukłonem i powitaniem został zaczepiony, ale nawet interpellowanym przez Redaktora.
— Za pozwoleniem pana dobrodzieja...
Parę kroków odstąpiwszy — staruszek wyczekiwał ostrożnie dalszego ciągu.
— Prosiłbym o parę słówek.
— Słucham, rzekł zrezygnacyą pobożną pan Sopoćko.
— Jakkolwiek, począł, badając go wzrokiem Redaktor — nie mam szczęścia bliżéj być panu dobrodziejowi znanym... sądzę, że z tego przynajmniéj względu znać mnie musisz... iż należę do ludzi... porządku... do ludzi.. że tak rzekę — umiarkowanych.