Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Więc o cóż ostatecznie idzie! spytał szaraczkowy człowiek...
— Młodzież, przynajmniéj tak mówią, sposobi się do założenia nowego organu... nowego niby dziennika..
Sopoćko ruszył ramionami.
— Kto? co? nie będą mieli pieniędzy... odparł cicho.
— Ale przybył tu podkomorzyc Młyński, jest to młody człowiek dosyć majętny... bardzo zapalony... zdaje mi się, że głowa niebezpiecznie zawrócona... Téj tylko przestrogi udzielić mogę...
To mówiąc, zdjął kapelusz Drabicki i wymknął się żywo, gdyż jeszcze najmniéj pięciu osobom miał udzielić różnych potrzebnych przestróg w tym przedmiocie.


Tegoż samego wieczora, przyjmowała u siebie po raz pierwszy, otworzywszy salon w mieście, pani hrabina Wartska, świeżo ze wsi przybyła.
Hrabina nie była bardzo bliską sąsiadką nieboszczki Podkomorzynéj, wszakże należała do tego koła, w którém ona żyła... Zjeżdżały się do jednego parafialnego kościoła, bywały u siebie, a że bardzo jakieś dalekie zachodziło pokrewieństwo pomiędzy domem Wartskich a Młyńskich, zachowywano stósunki, choć one nigdy zbyt poufałemi nie były. Nieboszczka Podkomorzyna, osoba w wieku, bez przesady mogła się nazwać jedną z tych staropolskich matron, które za wzór postawić