Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

Wiesz, jak się boję śmieszności, wiesz, jak ci ludzie wyszukiwać ją lubią — a śmieszność zabija... Tu w mieście dom nowy, ludzie nowi, a jak się z tego wybrnie.
— Kuzynko dobrodziejko — ale po cóż w to brnąć? zapytał Sławek.
— Po co? dobry jesteś — a Jadzia?
— Jadzia? czyż jéj to na co potrzebne —
— Przecież ją trzeba ludziom pokazać.
— Czy ludzi jéj? spytał Sławek.
— Jedno i drugie, odpowiedziała hrabina, zresztą i ja potrzebowałam się rozerwać, odżywić...
— A więc — tout est pour le mieux, dans le meilleur des mondes.. uśmiechnął się Sławek, pocóż strach?
— Bo strach, do wszystkiego ludzkiego przymięszać się musi! westchnęła hrabina. — Strach to... to coś nieznanego, niespodziewanego — co spada na nas, jak deszcz kamienisty...
— Ale bo tu przynajmniéj nie ma się czego obawiać... Wszak nie będzie nikogo prócz dawnych znajomych, poufałe kółko...? spytał Młyński.
— A dawni znojomi, czy dawne czy nowe przyniosą nam serca i twarze? zawołała hrabina smutnie.
— Cóż się z Jadzią dzieje? zapytał, chcąc przerwać te smutki Sławek...
— Ubrana od godziny, ale zaczytała się niewiem