Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

otwarcie... niedarmo jesteś kuzynkiem... odezwała się hrabina, czarującym uśmiechem go wabiąc... siadaj koło mnie... tu... blisko... i zawrzyjmy ścisłe przymierze.. Chcesz mi być pomocą?
— Jeśli potrafię? w czém? spytał Młyński.
— Jak ci się wytłómaczyć!... hm! słuchaj... Dotąd salon Drejssowéj był tu najpierwszym, najwięcéj uczęszczanym i jak oni zowią — wpływowym... Ale to, jak wiesz... fakcya ultramontanów i fanatyków... Wiele osób z nimi pogodzić się nie może, bywa tam, bo niema gdzie bywać... Ja chcę... jakżeby ci to powiedzieć?? nowe stworzyć ognisko... liberalne, w duchu czasu, katolickie, ale swobodne razem... ty już mnie rozumiesz? nie prawdaż? — Nie chodzi mi wcale o to, ażebym ja grała w niém rolę przeważną... ale ażeby ludzie, co się widzieć, rozmawiać, dowiedzieć się o czém, przedyskutować coś pragną, mieli swobodny salon... plac neutralny.. miejsce, gdzieby ich głosu żaden fanatyzm nie głuszył, żadne uprzedzenie nie tamowało..
Zdaje mi się kochany kuzynku, że jesteśmy jednych przekonań, że ty także rad byś szerzyć światło, pracować, torować drogi do postępu... działać na ostygłą naszą społeczność... ofiaruję ci więc salon mój jako... pole do pracy.. Ale ty może już rozumiesz...
— Doskonale, hrabino — odparł Sławek... jestem nawet uniesiony tą myślą, przyklaskuję, cieszę się — ale...