Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

bina... Najpierwszy rozkaz jaki wydaję, zwerbuj mi jako na obiad Samuela Kozikę... Jemu się nie powie nic, ale go potrzeba zużytkować...
— Za pozwoleniem — odparł Sławek — zemną kuzynko — zrobisz, co zechcesz... ale z Samuelem potrzeba ostrożnie!
— Zostaw mi to! znam ludzi...
— Może sobie wyobrazić...
— Nie dam mu nic marzyć i nie wyobrażać... a teraz... dobranoc i obiad u mnie o piątéj... punkt o piątéj. Czekam was obu! A to cośmy z sobą mówili, pozostaje najgłębszą między nami tajemnicą... dobranoc...
— A Jadzi nie dam dobranoc...?
— Gdzież tam! ona już dawno w łóżku z książką... i muszę tylko dopilnować, żeby firanek nie popaliła!!
Uśmiechnęła się piękna hrabina, ścisnęła za rękę kuzynka, spojrzała mu w oczy... i wyszła powoli zamyślona.


Pierwsze dni spędzone w mieście tylu i tak rozmaitemi wrażeniami napoiły Młyńskiego, tak mu jakoś nie pomyśli poszły, a przynajmniéj nie według jego planu — iż potrzebował sam z sobą się naradzić, nimby dalsze postanowił kroki.
Zdawało mu się, gdy opuszczał swą samotną izdebkę wiejską, swe książki ulubione i marzenia do ścian dworu