Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

wczoraj popiół z podstawek, gdzie niegdzie opędzali pył zbyt widoczny. Oberkelner pan Karol, rozparty w fotelu paląc cygaro, czytał z przyjemnością Gazetę Narodową, trafiającą mu widocznie redakcyą i stylem do przekonania, jeden z kelnerów muskał się przed zwierciadłem, drugi zrzuciwszy ranny dezabilek, właśnie miał naciągnąć frak urzędowy — gdy drzwi szklanne od ulicy otworzyły się z brzękiem gwałtownym, znamionującym rękę niewprawną do władania niemi i młodzieniec bardzo przystojny, w czamarce, kapeluszu szarym, włożonym zamaszyście na bakier, z laseczką w ręku, pokazał się na progu.
Na pierwszy rzut oka służba poznała w nim przybywającego ze wsi syna obywatelskiego... Zdradzała go nieprzyzwoita godzina, w któréj nikt porządny, choćby był głodnym, jeść nie śmie, aby się nie skompromitować, a w dodatku powierzchowność sama dowodząca, że jeszcze pełen ufności w siebie nie otarł się o miasto, nie doznał zawodów i nie potrzebował kredytu...
Młodzieniec był aż popatrzeć miło, rumiany, hoży, świeży, silny, uśmiechający się do życia, z okiem pełném ognia, z usty koralowemi, z czołem wypogodzoném jak zwierciadło, odbijającém duszę spokojną... Patrząc nań, zdawało ci się, żeś słyszał muzykę jego serca, nucącego hymn żywota szczęśliwego, skrzydłami marzeń unoszącego się w przyszłość. — Młodzieniec był jeszcze w téj