Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

i doprowadził go tak do końca ogrodu... Tu kanonik znalazł oczekującego nań braciszka klasztornego...
— Przyjdźże do mnie, rzekł... a nie smuć się... I zniknął...
Niechciał Młyński, mimo późnego wieczora powracać do miasta, potrzebował dłużéj jeszcze być z sobą, zwrócił się do wrót, puścił aleją cienistą i błądził, szukając wypoczynku...
Część ta ogrodu puściejszą była, niż inne, w głębi oświecały ją dwie lampy gazowe u wnijścia do kawiarni... Sławek nie postrzegł, że pod jedną z nich, otulona szalem siedziała kobieta, która od godziny zdawała się go razem szukać i unikać...
Dopiero gdy go ujrzała samym... chciała pójść przeciwko niemu... i już się była poruszyła z ławki, gdy z kierunku jego kroków wniosła, że idzie ku niéj — wstrzymała się więc i czekała... Była to kobieta młoda, piękna, ale w wyrazie jéj twarzy uderzało coś tak niezwyczajnie śmiałego, zuchwałego prawie, że można ją było chwilami wziąć za obłąkaną.
Rysy miała regularne, oczy wielkie, ogniste, czarne, ale brew nad niemi ruchomą, groźną... a usta jakby znużone od jęku. Fizyognomia ta, choćby się komu nie podobała, na każdym wielkie uczynić musiała wrażenie była to twarz kobiety, co cierpiała mężnie, czuła silnie... i dotrzymywała życiu przez upodobanie w walce i bólach...