Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

że powinnam oddać te astry ręką czystą i sercem czystém! Ludzie okryli mnie potwarzą gniewną... ale ci przysięgam... nie wierz im, jestem dziś złamaną, znękaną, ale tą samą Lenką, co cię płacząc chwyciła za suknię...
Ton téj rozmowy nie zwykły stawił Sławka w bardzo przykrém położeniu... słuchał, wpatrywał się w nią, nie wiedząc co jéj odpowiedzieć, radby był sprowadzić mowę na przedmiot powszedniejszy... Ona jakby to odgadła... spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się i poczęła.
— Nudzę cię panie, alem ja dziecko... które, powróciwszy ze szkoły, tłómaczy się, że nie swawoliło, przebaczyć mi należy. Szło mi o to wielce, byś wiedział — prawdę. Teraz, gdy ci twoja Lena przysięgła, że dobroczyńcy wstydu nie zrobiła, możesz się śmiać i zadać kłam tym, co ci o niéj inaczéj powiedzą... Potwarcy są!!
— Jakże się to stało, żeś pani...
Na ten wyraz — pani!.. Lena się rzuciła.
— Jak chcesz... tylko nie pani!... dla ciebie jam nie pani, jam dziecko twoje, jam służebnica...
— Ale jakżeż mam mówić?
— Siostro, Leno... — ty! tylko nie pani! to mnie rani, to mnie odpycha...
— Więc, siostrzyczko... zkądżeś się wzięła w teatrze...
— Z głodu! odpowiedziała, wzdychając... Gdybym nie była w teatrze, byłabym na cmentarzu... nie widząc