Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

szczęśliwéj życia wiośnie, która, choćby chciała mieć tajemnice dla świata — nic w sobie ukryć nie potrafi; wszystko się z niéj zielonością i kwieciem na wierzch wydobywa. — Każdy kto chciał, mógł się w nim rozczytywać jak w otwartéj księdze.
Wszedł nieopatrznie na próg, spojrzał i zatrzymał się zmięszany.... Postrzegł, że nieświadomy obyczajów miejskich, narażał się na śmiech wpadając do dystyngwowanego zakładu gastronomicznego o godzinie zakazanéj... ale jak tu się było cofnąć... nie budząc śmiechu w służbie? Widocznie zrobiło mu się przykro, nie chciałby był uchodzić za parafianina... Ratując się spojrzał na zegarek — było ledwie pięć minut na pierwszą!
Już miał zawrócić, wyjść i byłby pewnie więcéj tu nie postał nogą, gdyby nie wielka przytomność umysłu pana Karola oberkelnera, który przeczuwając w przybyszu dobrą na przyszłość praktykę, (a miał oko nadzwyczaj trafne) — nie zbliżył się doń, chowając za siebie cygaro i nie powitał go ukłonem.
— Cóż to jest? jeszcze tak wcześnie! zawołał młodzieniec skłopotany — nie wiedziałem...
— Istotnie — jest cokolwiek za późno na śniadanie, a trochę zawcześnie na obiad, odparł uśmiechając się oberkelner, ale pan dobrodziéj zapewne ze wsi, chciałem powiedzieć z podróży — poprawił się — to nic dziwnego... U nas obiad zwykle bywa gotowy około