Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
—   40   —

i przeszedłem z nią do matki.... Stara milcząc jadła rosół a dla córki talerza nawet nie było....
— A pani nie jesz? spytałem.
Była już śmielszą ze mną.
— Nie mogę — rzekła, zmęczona jestem okrutnie, nogi pod sobą ledwie czuję, głodna jestem a do ust nic wziąć nie mogę. Im bliżéj ta godzina wielka, stanowcza, tem niespokojniejszą jestem. Mój Boże wielki — dodała łamiąc ręce — azali się nam téż uda biednym — azali się uda! Moskale gotowi, wierzcie mi — może nawet co wiedzą. — Chodząc tyle, patrzałam bacznie, wielka pilność u nich. A! Boże, czy téż się nam uda!
I padła na krzesło, zakrywając oczy.
— Wszystko w mocy Bożéj — szepnąłem wzruszonym się czując jak ona — w takich sprawach nie ma podobno człowieka, któryby wyrachować potrafił, jak się powiedzie. Najmniejsza rzecz może dopomódz, najmniéj znacząca na pozór przeszkodzić... ja mam dobrą nadzieję.
Juta miała oczy łez pełne.. matka, popatrzywszy na nią, rzekła:
— Ale zjedzże co ciepłego... ta to powietrze jakby stworzone, żeby febry dawało... choć łyżkę...
Ona już chustkę narzucała chcąc iść.
— A pan? odezwała się — pan pewnie głodnym jesteś i więcéj potrzebujesz niż ja posiłku i siły.
— Ja jadłem — rzekłem dziękując i potrząsając głową...
Matka podsunęła jéj talerz, wzięła łyżkę przez posłuszeństwo, poniosła ją do ust i położyła.
— Nie mogę — szepnęła — nie mogę — prędzéj suchego chleba kawałek... Muszę iść na Dunaj... gdy wrócę, matusia mi zrobi kawy... bo ta sen odbiera, a ja nie chcę i nie mogę spać... W téj chwili zasnąć... tegobym sobie nie darowała...
Przyznając się bez wstydu, że w szalonéj dziewczynce téj zakochałem się już naówczas, a pewny jestem, że każdy młody człowiek, coby na mojém miejscu był, tak samoby głowę stracił. Lecz im mi ją mocnièj zawracała, tém więcéj się starałem ukryć z