Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— To tak jakbym duszę mą istotnie sile oddał nieczystéj! mruknął posępnie Wilczek. Ty ich nie znasz! o! ty ich nie znasz! Czyhają one na to! chcą tego! wszystko wziąć w garść i mnie w kuratelę!
Jurysta się niedowierzająco uśmiechnął.
— Bodajeś pan zdrów był! rzekł — oto strachu niema.
Wilczek, który dotąd siedział, położył się, jęknął i nie rzekł słowa.
— Cóż my tu, panie Chorąży dobrodzieju, wodę będziemy warzyli, przebąknął znudzony próżném oczekiwaniem Pętlakowski. Ja długo tu siedzieć nie mogę, w moich penatach niejeden proces na mnie czeka. Tu trzeba się rezolwować prędko — a nie, ja papiery zdaję i kłaniam.
— Ani mi się ty waż! krzyknął Wilczek. Znasz mnie trochę. Myślisz żem bez ręki, to sobie pod nos dam... kurzyć — ja ci drugą tak dogodzę, że już żadnego w świecie procesu potrzebować nie będziesz. Tak mi Boże dopomóż i bolesna męka Jego.
Adwokat zamilkł. Choć był nawykły do podobnych traktamentów od Wilczka, uczuł się przecie w godności swéj obrażony.
— Pan Chorąży się zapomina! wyjąknął. Kłaniam uniżenie!