Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy bębnią że od niéj nie wychodził, i nawet z nią pojechał kawał drogi.
— Ale któż? kto? do kroćstotysięcy! krzyknął Wilczek.
Dzierżawca zmilczał, nie chcąc go dobijać.
— Co tam to ma do rzeczy, kto? Jak mieszek skradną z kieszeni, to tam już niewiele o to idzie kto go wziął, ale że go niema.
— Przecież łotra, co skradł, należy obwiesić! przerwał Wilczek.
— A jak się ożeni?
— Mówże kto to ma być? kto?
— Ja tam nie wiem, bom go nie widział, żyd mi tylko nazwisko jego dał i mówił, że — Otwinowski.
Chorąży, zwykle jak siarka zapalny i szalony, nazwisko posłyszawszy oczy wielkie wytrzeszczył na Kwasotę, usta otworzył, jak gdyby nie wierzył uszom.
— Otwinowski?? zapytał głosem grobowym, który mu się ledwie dobył z piersi. Ten sam?
— Co ja wiem! Moszko twierdzi, że ten co go Wojska wychowywała.
Wilczek padł na posłanie.
Spodziewał się wybuchu Kwasota, ale to było owo drzewo z przysłowia, co na niedźwiedzia upada; — niedźwiedź ani jęknął. Zatoczył oczyma błędnemi po izbie i dał ręką znać Kwasocie, iż