Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

Witke się ukłonił, składając na stole pudełka.
— Dziękuję wam za naukę i będę z niej korzystał — rzekł. — Wdałem się w nieswoje rzeczy, powrócę do handlu... Nie widzę cobym zyskał na takich posługach. Uda się, wam to przypiszą, pośliźnie się noga, ja odpokutuję...
Chciał już odchodzić, ale Constantini go oburącz za kołnierz chwycił i nie puścił.
— Tak się to skończyć nie może! — zawołał — i króla i siebie musimy oczyścić. Tym razem dam waszmości też same klejnoty, ale z prawdziwemi kamieniami. Zawieziesz je do kasztelanowej i domagać się będziesz, aby je oszacowano, okaże się, że Towiańska oczów nie miała i potwarz na nas rzuciła.
Witke zgodził się na to, dogadzała mu ta rehabilitacja. Nie dłużej nad dni dwa czekać musiał, aby w tę samą oprawę wstawiono wyjęte drogie kamienie. Na oko były to też same naszyjniki, kolce i djademy, ale teraz były one warte około dwudziestu kilku tysięcy talarów...
Constantini tylko zalecił, aby Witke kosztownego depozytu z rąk nie puszczał. Ciągłe to podróżowanie zmęczyło już i znudziło niemca, musiał jednak raz jeszcze poselstwo sprawić dla oczyszczenia się. A że gościńce nie bardzo były pewne, przyłączono go do wozów królewskich, które szły pod eskortą do Warszawy, dokąd się i sam August wkrótce wybierał. Nie było jej komu bronić i potajemnie zapewnione miał zdanie zamku, cekhauzu i wszystkiego. Czekano tylko na dokończenie z Prymasem układów. Witke po niewczasie żałował, że się tak zaplątał, iż teraz z więzów wyswobodzić się było mu trudno. W Warszawie prawie nie spocząwszy wyruszył do Łowicza.
Chociaż z panią kasztelanową nie najlepiej się rozstali, gdy o nim oznajmiono, natychmiast, wielce zaciekawiona wpuścić go kazała
— Cóż to waszmości sprowadza? — zapytała żywo podchodząc.