Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

do słowa czul się stworzonym, a zwykle krótko i stanowczo tylko wypadkiem swych myśli się dzielił, zasępiła się nieco. August wymagał od niego tego właśnie, co mu najtrudniej przychodziło. Żywy temperament, usposobienie, nawyknienie czyniły mu długie roztrząsania trudnemi. Pojmował żywo i natychmiast zwykł był pieczętować nieodwołalnym wnioskiem nakazująco rzucanym. August to znał, ale tym razem własne swe myśli chciał na kimś wypróbować, a niemiał nikogo zaufanego oprócz Fleminga... Nikomu w świecie, oprócz niego zwierzyć by się z nich, a nawet do nich przyznać nie ważył.., Były to, wielkie jego tajemnice, którychby w oczy zdradzać przedwcześnie się nie godziło.
Na zapytanie to — Ty znasz Polskę? Fleming niecierpliwem głowy poruszeniem odpowiedział.
— My ją wszyscy znamy — wybuchnął nagle — i nikt jej nie zna. Trzeba się w niej urodzić i żyć, aby ją rozumieć.
Rzucił ramionami Fleming.
— Przez moje familijne stosunki — rzekł — i przez moją kuzynkę kasztelanową nauczyłem się nieco znać polaków... Zdaje mi się, że z nimi wszystko zrobić można, ale umieć potrzeba...
Kurfirst milcząco na stole ukazał liczenie pieniędzy... dając do zrozumienia, iż niemi najskuteczniej było poczynać.
— To jest środek powszechny — odparł pułkownik — ale nie wszystkich w Polsce ująć można pieniędzmi. Wszędzie są tu ludzie przekupni... ale tu oprócz złota, trzeba rozumu i przebiegłości... Grać jak w szachy z tymi panami i z ich swobodami, o które są tak zazdrośni.
Szydersko się uśmiechnął August na wzmiankę o swobodach, Fleming też pogardliwie się skrzywił.
— Wysypać miljony — rzekł cicho król — ażeby mieć przyjemność elekcyjną nosić koronę, której po