Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

pozwać go kazała, zdziwiła się widząc wchodzącego z jakąś butą, której nigdy w nim nie widziała.
Nie wiedząc czemu ją przypisać, nie pytając o przyczynę, siadła do korespondencji. Łukasz zajął miejsce i przysposobił do roboty.
Przypadkiem pani kasztelanowa, nim się ona rozpoczęła, z dumą i pańską flegmą uczyniła uwagę, aby się starał pisać wyraźnie i czytelnie.
— Hm! — odparł Przebor — czy ja jeszcze źle piszę?
Kasztelanowa spojrzała ostro.
— Czasem dosyć niedbale — rzekła — wiem, że to w. pana nie bawi, ale obowiązki należy spełniać sumiennie.
— A ja je spełniam niesumiennie?
Zamruczał pióro cisnąc pan Łukasz i zarumienił się okrutnie.
Przebędowska, która go cierpliwym znała, popatrzyła wielkiemi oczyma.
— Co się w. panu stało? — zapytała.
— Nic — rzekł powstając pan Łukasz — tylko ponieważ ja źle piszę i obowiązek mój spełniam niesumiennie, więc dziękuję za miejsce. Proszę mnie kazać obliczyć i koniec.
Przebędowska uszom swym wierzyć nie chciała, nie wiedząc czy śmiać się czy gniewać. Brwi jej się w końcn ściągnęły.
— Waćpan oszalałeś! — rzekła dumnie. — Myślisz więc, że ja na to pozwolę, abyś mnie tu porzucił, gdy niemam go kim zastąpić? Nie łudź się waszmość. Zatrzymywać go nie będę, gdy powrócim do domu, ale tu waćpana nie odpuszczę.
Jesteśmy w Saksonji, jesteś moim oficjalistą, dosyć słowa mojemu bratu, aby wzięto pod wartę i zaprowadzono na Nowy-Rynek. Miej więc rozum i nie buntuj mi się, bo to się źle skończyć może.
Przeborowi zrobiło się zimno, gorąco, siadł, nie mówiąc słowa już i nie odzywając się, przygotował