Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

siła siedzieć, i gdyśmy, posiadały, a mnie ciekawość niezmiernie piekła, zaczęła mówić, że jej familia koło Kodnia dawniej mieszkała, że ona Jacka widywała, że go bardzo dobrze pamięta, i wciąż pyta, co się z nim dzieje.
Jacek słuchał z natężoną ciekawością.
— Ale któż to może być? — pytał.
— Dalipan, nazwiska nie pamiętam; kobieta z pańska wyglądająca, nie stara i bardzo grzeczna. Ale słuchaj-że co dalej. Wzięłam jej opowiadać całą historyę twoją, rozumie się, co było można i co przez te lata się przygodziło. Słuchała, ciągle się we mnie wpatrując i pytaniom nie było końca. Na ostatek, że już się późno robić zaczęło, pożegnałam ją i poszłam.
Zamyślił się mocno Zadorski.
Nie sposób było odgadnąć, kto to mógł być taki.
Po kilku dniach staruszka znowu powiada:
— Widziałam tę jejmość w kościele, kłaniała mi się. Zdaje się, że nawet znowu miała ochotę mnie prosić do siebie, alem wyszła wcześnie, bo po co ja tam mam chodzić.
Zadorski głowę sobie łamał, kto to mógł być, i naostatek wpadł na myśl, że chyba dawna panna Rejentówna, która teraz z mężem w Warszawie mieszkała w pięknej kamienicy własnej. Nie bardzo był ciekaw ją widzieć.
Czas jakiś przeszedł, zagadywał Zadorski matkę o tę jej znajomość, ale stara głową potrząsała, ramionami ruszała, nie mówiła nic. Tylko wieczorami zdawała się umyślnie naprowadzać rozmowę na dawne czasy i kilka razy wspomniała Łowczankę.
— Tego to ja odżałować nie mogę — mówiła, żeś ty się z nią nie ożenił, boć była przywiązaną do ciebie.
Jacek milczał.
— Masz ty do niej rankor w sercu? pytała.
— Ani rankoru ani miłości nie mam — odparł Jacek — choć mi ta kobieta całe życie zwichnęła...
Nigdy się rodzicom nie przyznawał, o co poszło, że się rozstali, zdziwiło go więc mocno, gdy matka