Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

jej za mnie nie dadzą... Gdyby się zaś cud stał, parobkiem bym chyba u niech być musiał i na fartuszku siedzieć!
— Hej! harda dusza w ubogiem ciele — przerwał Koniuszy — albo to jeden chudzina się z bogatą ożenił i nie umarł z tego.
— A wy, panie Koniuszy, coście się nigdy żenić nie chcieli, mnie biedaka w to pchacie — rzekł Jacek.
— Jacku, kochanie, ani pcham, ani namawiam — chłodniej odparł stary całując go — mówię co oczy widzą. Ona się w waćpanu zadurzyła, a ty w niej... co dalej myślicie, nie wiem, a no z tem żartów nie ma. Szlacheckie dziecko, amory jak to u nas po dworach bywają, z nią nie uchodzą, bo i ojciec srogi człek i brat zawadyaka...
— A! niech-że mnie Bóg broni!
— Więc ja ci powiem rzecz jedną — szepnął Koniuszy — jeżeli żenić się nie spodziewasz, a biedy ujść chcesz, poproś się z Mierzejewskim do Warszawy, z oczów jej znijdź!
Rada była dobra. Jacek się zamyślił głęboko, wysłuchał, nawet w ramię za nią pocałował, ale nie dał znaku, żeby ją miał przyjąć.
Późno już do Kodnia powrócili, i dobrze że Łowczy ich na krupnik prosił po drodze, bo tu już wieczerzy spodziewać się nie było można. Papierów kupa czekała na Jacka. Koniuszy zaraz z kluczami poszedł wydawać obroki.
Następnych dni stary pan Stefan, który miał afekt szczególny do Zadorskiego, nie spuszczał go z oka. Miał się czemś zajmować w domu, jednak ten młody, milczący, skromny i, przeciwko obyczajowi wieku swego i stanu, pokorny a nieśmiały chłopak drażnił go jak zagadka. Miał zarazem sympatyą dla niego i niepokój jakiś o przyszłe losy człowieka, który tak mało się troszczył o przyszłość swoją i rady sobie dawać nie umiał.
Chwilowo znajdowała się właśnie w rezydencyi kodeńskiej księżna wojewodzicowa, ulubieniec jej