Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Coś ty za jedna? — zawołali wszyscy obstępując do koła, tak aby nie dać jej uciec.
— Widzicie przecie, com za jedna — śmiało odpowiedziała Agata — gdybym nie była tem, czem jestem, nie żebrała bym po ulicach.
— A kto ci pozwolił żebrać po naszem mieście?
— Jakto? a od kogoż ubogi brać ma pozwolenie żebrania?
— Patrzajcie, udaje niewiniątko — rzekł łysy. — Czort jej nie wziął, języka w gębie nie zapomniała!
— Albo to nie wiesz, nicpotem jakaś, że w stolicy, bo i w każdem uczciwem mieście, ba i w wiosce, ręki wyciągać nie można, póki się do urzędu nie opowiesz. Albo to wy na odpuście czy co, gdzie każdy włóczęga pan? — Gdybyście na wioskę się przyciągnęli, i tam w Babińcu nie siąść, nie poznawszy się ze swemi i nie pokłoniwszy plebanowi, a wy tu myślicie sobie wolno z przed nosa chleb nam zbierać, nie kiwnąwszy głową nikomu!
— Patrzcie ją! — zakrzyczeli wszyscy.
— Do gospody, do bractwa — dodali drudzy żwawo się poruszając. — Osądzić, obedrzeć i wysmagawszy won za miasto.
— Kto całe życie żebrał — odpowiedziała śmiało Agata — to mu dobrze, bo wie jakie tam ustawy macie, ale mnie to nowa rzecz.
— O! gotowa się kląć, że w złocie chodziła do tej pory! — rzekł łysy.
— W złocie nie w złocie, ale pewnie nie w łachmanach.
— Otóż to! a teraz pewnie jakieś nieszczęście — dorzucił śmiejąc się i podnosząc biczysko. — Mężysko