Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale prędko przyjedzie, dodał, spodziewają się co chwila. Jnż słyszę koniuszy odebrał wiadomość i wozy idą.
— A tymczasem spoczniemy, przerwała kobieta, pani potrzebujesz spoczynku.
— Spokojności, nie spoczynku — Janowa, zawołała kobieta, a póki nie będę miała pewności, póki król nie wyrzecze między mną a nieprzyjacielem, póty wszelka myśl spoczynku dla mnie daremna.
W tej chwili ubrany w czarny żupan, podpasany pasem jedwabnym, gospodarz domu podnosząc nieco jarmułkę wszedł do izby.
— Prawda to, że się króla JM. spodziewają? spytała żywo przybyła.
— Lada dzień, rzekł gładząc brodę żyd, Jnż pan koniuszy miał posłańca. Pan Bisławski starosta nasz czeka na Najjaśniejszego Pana, wozy idą; już Kniaźnik przyjechał.
On dziś albo jutro pewnie będzie.
— Kto to Kniaźnik?
— Jasna pani nie wie? z podziwieniem spytał żyd. Nu! to wielka figura, choć mały człowieczek, przez niego można wszystko zrobić. On, pan podkomorzy i krajczy, a Egid, to co chcą to robią. Kniaźnik to pokojowiec królewski, a teraz jemu i senatorowie kłaniają się, a on im nie jeden raz drzwi przed nosom zamyka.
I żyd z niejaką wzgardą i oburzeniem poruszył ramionami.