Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/197

Ta strona została przepisana.
— 189 —

— Tak się złożyło — rzekł — od dzisiaj będzie inaczej.
— Codzień rano przyjdę do tatusia — dobrze?
— Nie. Ja tu będę bywał codzień. Najprzód dowiem się o Czemskim.
— O tak, tatusiu!
— Postaramy się wydobyć pana Stefana z loszku, a w światełku zobaczymy, jak wygląda. Że ma ładne oczy i wąsy — to nie dosyć. Pięknie gada, kocha ludek — to także dopiero jest w gębie. Ale skąd się wziął, co robił, z kim się trzyma? — to bystrem oczkiem przejrzymy. Weźmiemy go pod nadzór naszej policji.
— Więc tatuś się dowie i o tych jego zaręczynach?
— To furda, moje dziecko. Takie zaręczyny łatwo się zrywa.
— Bo z chłopką? — — jakto?
— Bo... różne są na świecie zaręczyny. Wszystko ci powiem wkrótce, gdy będę wiedział dokumentnie.
Manieczka, jeszcze nieuspokojona, nowe postawiła pytanie:
— A pani Godziembina ładna?
— Masz tobie! — Dosyć ładna, ale matka trojga dzieci i najzacniejsza niewiasta! Ja przecie nie o niej cośkolwiek — tylko o tym twoim pomylonym ideale!
Manieczka odęła usta i spojrzała na ojca z wymówką, a pan Józef rzekł serdecznie i poważnie:
— Dowiemy się najprzód wszystkiego, co wie-