Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/203

Ta strona została przepisana.
— 195 —

Doktór podziękował wymownem spojrzeniem.
— I przyjechałem właśnie dlatego prosto do pana, aby zebrać wiadomości o młodym „zbrodniarzu”. Znamy się od niedawna, a przemawiając za kimś, trzeba znać jego curriculum vitae, aby się w zabiegach nie zasypać.
— Proszę szanownego pana — Stefan ma lat 25; chodził do tutejszego gimnazjum; skończył je, na szczęście, przed wybuchem strajku szkolnego, ale już do uniwersytetu w Warszawie nie poszedł, jak mieliśmy dawniej projekt. Jako jedynaka uwolniono go od wojska. Siedział przez pewien czas w Warszawie, gdzie różne pozawierał znajomości — — Namawiałem go na uniwersytet krakowski, ala uparł się i pojechał na studja do Niemiec. Gdy je ukończył, kupiłem dla niego za posag jego matki, już nieżyjącej, ten folwarczek Niespuchę w pańskiem sąsiedztwie, mówił bowiem, że czuje się powołanym do życia z ludem wiejskim i dla ludu. — — Oto szkielet jego życiorysu. Co zaś do jego przekonań i działań politycznych, o które zapewne chodzi w obecnej chwili — nie mogę pana dokładnie objaśnić. Już w gimnazjum należał do związków raczej postępowych — — potem — czy się zapisał do związków takich lub owakich? — nie wiem, coraz mniejszem bowiem zaszczyca mnie zaufaniem, jako człowieka „zacofanego“... mnie, który przecie... Ale nie zacznę mówić o sobie.
— Taki już los nasz, ojców — westchnął Brouiecki. — Gwizdać na nas wolno i korzystać z naszej roboty. Gadałem trochę i z panem Stefanem. Sprawił mi wrażenie, że byłby setnym pracownikiem, gdyby go nie opętały cudze formułki.