Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/214

Ta strona została przepisana.
— 206 —

Czemskiego, gdy chodziło o ratowanie go z nieszczęścia.
Z uwolnieniem Stefana nie szło, jak z płatka, pomimo zabiegów z różnych stron, bo i prezes, ujęty przez Manieczkkę, kołatał o to samo, i ojciec w Lublinie — i pani Rozalja udała się do wpływowej damy. Bachiczna komitywa Bronieckiego z ułanami okazała się bez użytku w tej sprawie, wkraczającej w ciemne i zimne podziemia „polityczne”. Po tygodniu dopiero zabiegi odniosły ten skutek, że obiecano przyśpieszyć śledztwo. Ale dużo było aresztowanych z ostatniej chwili i z przed lat, o każdego więźnia ktoś się troszczył — słaba była nadzieja uwolnienia Stefana Czemskiego przed końcem roku. I czy śledztwo ustali jego niewinność lub małe przewinienie? — czy też odkryje cięższe winy? — Wszystkiego można było się spodziewać, jak w loterji.
Jedno tylko zyskał Czemski na swojem uwięzieniu; sympatję współobywateli, którzy wszyscy byli przekonani, że został aresztowany nie za podłość, lecz za szlachetne zamiary względem swego społeczeństwa. W sercu Manieczki zyskał gorętsze jeszcze uznanie, podniecone przez wyobraźnię. Z oddalenia Stefan blady, znękany, może wystawiony na niedostatek i podstępy śledcze, wydawał się Manieczce bardziej ukochanym, a ideowe z nim wspólnictwo przesadzała aż do poczucia wspólnego z nim cierpienia.
Po powrocie Bronieckich z Warszawy do Sławoszewa, dwór, zazwyczaj wesoły, był jakby w żałobie, tem cięższej, że się do niej otwarcie nikt nie przyznawał. Bo i pan Józef był struty przez smu-